niedziela, 9 listopada 2008

Hawana ciąg dalszy

09.11.2008

Ten dzień okazał się dla nas łaskawy, bo wyszło śliczne słońce, było ciepło i wyglądało na to, że Hawana znów nas zaskoczyła. W słońcu okazuje się, że nawet najbardziej szare z szarych budynków wyglądają olśniewająco. Udało nam się dotrzeć do nieodkrytych przedtem rejonów miasta, które owszem, były turystyczne, ale błyszczały pięknem kolonialnych czasów i rzeczywiście powodowały, że nasze nastawienie zmieniło się trochę, jakby złagodnieliśmy i uśmiech pojawił się na naszych buziach. Ten dzień dał nam nowe spojrzenie na miasto i rzeczywiście można powiedzieć, że Hawana jest jedyną w swoim rodzaju. Trochę tu pachnie Włochami i trochę Francją, bo słońce kiedy świeci rozpieszcza i rzuca długie cienie w wąskich uliczkach przypominając chwile w Toskanii czy może we Florencji... W tym turystycznym centrum kilka budynków zostało odnowione, więc przyjemnie było usiąść na ryneczku pod katedrą i napić się kawy.
Właśnie - kawa. Mimo całej mizerii kulinarnej jedno trzeba Kubie przyznać - mają tam świetną kawę. Czy z mlekiem, czy jako espresso - zawsze smakuje dobrze lub bardzo dobrze. Dlatego gubiąc się pomiędzy uliczkami i kafejkami pozwalaliśmy sobie na jedną, a nawet dwie kawki dziennie delektując się jej aromatem.

Jest kilka miejsc w Hawanie, które warto odwiedzić, a jednym ze szlaków, który warto przetrzeć jest szlak Ernesta Hemingwaya, który żył w stolicy Hawany od 1940 do 1960 roku i jego obecność jest widoczna i łatwo odnajdywalna. Zaraz przy placu katedralnym jest knajpa, w której Ernest pijał moijto i w której wiszą jego zdjęcia, na ścianach widnieją podpisy sławnych, którzy bywali z nim w tych wnętrzach i mimo, że jest tam drogo to klientów nie brakuje. Drugim miejscem, które odwiedziliśmy był jego dom, zlokalizowany właściwie na przedmieściach Hawany. Piękny, wielki ogród otaczający posiadłość nadaje jej rozmachu, którego i tak nie brakuje, jak się przyjrzeć hacjendzie z bliska. Wielki, płaski, prosty dom z lat 30 XX w. to miejsce gdzie Hemingway tworzył, żył, zmieniał żony i potrafił cieszyć się żywotem. Setki książek we wszystkich pomieszczeniach zdradzają zamiłowanie właściciela do rozmaitej lektury, ale nie tylko książki wybijają się na pierwszy plan. Ernest lubił polować, więc większość ścian okraszona jest porożem albo wypchaną głową strasznego, dzikiego zwierza. To wszystko tworzy klimat, jakiego się mówiąc szczerze, nie spodziewaliśmy. Chciałoby się mieć taki azyl...

Zdjęć robić legalnie nie można, ale jak się pogada z paniami pilnującymi dom to możliwe jest nawet wejście do wnętrz, które normalnie nie są dostępne dla zwykłych śmiertelników. Nie skorzystaliśmy z tej możliwości, bo z finansami było już krucho, a wspomniana usługa była pewnikiem przeznaczona dla turystów z USA lub Skandynawii, więc i oczekiwania pieniężne byłyby wysokie. Opuściliśmy dom Hemingwaya z zazdrością, że wielkich zawsze było stać na taki rozmach, a my maluczcy, żeby mieć własne M, musimy brać kredyty na 30 lat, sprawdzać co miesiąc Libor i modlić się o stabilność franka szwajcarskiego.

Więc pomówmy o pogodzie.

Kuba jest nawiedzana corocznie przez co najmniej kilka huraganów. Huragany czasem docierają do Hawany, czasem nie. Nie mniej jednak południe kraju jest regularnie podlewane przez wielką trąbę i właściwie ludzie co roku przyszykowani są na ewakuację, podtopienia lub zalania pól uprawnych itp.. W tym roku huragan zaatakował Kubę właśnie wtedy, kiedy byliśmy w Hawanie, ale jego epicentrum ulokowało się na południu, więc dotarł do nas właściwie tylko mocny deszcz, który jednej z nocy nie dał nam spać i walił w dach bez opamiętania, jakby chciał nam udowodnić (to słowo ze względów dużej leksykalnej zawartości H2O pasuje tu idealnie), że jest pochodną wielkiego huraganu szalejącego niedaleko, a nie tylko zwykłym deszczem padającym ot tak sobie. Następnego dnia wyszło słońce i gdyby nie wzmianka w periodyku GRANMA o tym, co Fidel myśli o huraganie, właściwie zapomnielibyśmy, że w ogóle jakiś cyklon był.

Pobyt i oswajanie się z miastem zaowocował kilkoma spostrzeżeniami:

Kolejka - to chyba przypadłość wszystkich krajów o ustroju socjalistycznym. Ludzie ustawiają się po chleb, po mięso, ale najdłuższe kolejki jakie widzieliśmy tworzyły się przed wielką budka z lodami, taką niby kawiarnią, do której cała młodzież tłoczyła się po to, żeby zjeść kilka kulek zmrożonego mleka. Oceniliśmy, że średni czas stania w kolejce to około 3-4 godzin, ale mimo wszystko codziennie w tym miejscu ustawiał się kilometrowy ogonek. Mocne.

Ogromna ilość młodzieży na ulicy.

Chyba dlatego, że dość wcześnie zakłada się tu rodziny, na ulicach wieczorami widać wyłącznie małolatów, którzy chcą skorzystać z wolność póki mogą. Mimo biedy i braku źródła modnych ciuchów widać, że obserwują trendy i kupują ubrania na topie, chyba na czarnym rynku. Tłoczą się więc w bluzkach D&G czy Armani na ulicach, stoją w kolejkach po lody albo do kina (na film o rewolucji) i zdają się być szczęśliwi.

Kupowanie za CUC.

Okazało sie, że jednak można kupować za CUC w sklepach przeznaczonych tylko dla lokalnych. Przelicznik jest 24:1 i to jest bardzo bezpieczny sposób na wymianę peso małego na duże, bo reszta przeważnie wydawana jest w peso lokalnym. Znaleźliśmy mała knajpkę, w której udało nam się zjeść i wypić za CUC, a okazało się tak tanio, że za 1 peso convertible mogą zjeść śniadanie 2 osoby, z kawą, sokiem i podwójną porcją kanapek. Gdybyśmy wiedzieli wcześniej...

Po 5 dniach czas nasz nadszedł. Pożegnaliśmy się z właścicielami pięknej, kolonialnej posiadłości, w której mieszkaliśmy, wsiedliśmy w taksówkę i udaliśmy się na lotnisko. Po wydaniu reszty pieniędzy urzędniczka-beton przy przejściu do odprawy paszportowej uprzejmie poinformowała nas, że musimy uiścić opłatę lotniskowa, bo takowa nie jest zawarta w bilecie. I po 25 CUC na głowę poszło na chwałę Fidela i jego brata Raula. Niech ich gwiazda świeci jak najjaśniej.

Tak się właśnie wali po rogach turystów, bo bez tej opłaty nie da się wylecieć z Kuby.

Kuba pozostawia mieszane uczucia, zachwyca, intryguje, denerwuje, wyprowadza z równowagi, ale na pewno nie wolno tracić zdrowego rozsądku bo na to tylko czekają hieny, które wykorzystają każdy moment słabości, żeby wziąć jak najwięcej dla siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz