sobota, 8 listopada 2008

Hawana

08.11.2008
Hawana.

Znów muszę zacząć od słów, że nie jestem ani historykiem ani innym naukowcem, więc moje spostrzeżenia są jak najbardziej subiektywne i wcale nie muszą się zgadzać z prawdą historyczną, choć prawda jest chyba tylko jedna, prawda? Tak więc moja wersja prawdy jest wersją subiektywną. Historią niech zajmą się ludzie do tego celu szkoleni, a ja opowiem tylko to, co nam się, jako nieszkolonym podróżnikom, wydaje.

Przez dwa dni w tym prawie 2 milionowym mieście przeszliśmy tyle kilometrów, że rzeczywiście nie pamiętam, kiedy tak wiele zrobiłem per pedes. Miasto jest duże i ma dwa centra. Jedno nazywa się Havana Vieja, a drugie nie pamiętam, ale jest trochę bardziej nowoczesne, ciągnie się wzdłuż ulicy 23 i jest ciut mocniej zatłoczone lokalesami. Miastem, jak i państwem, rządzą dwa systemy. System socjalistyczny, który przejawia się walutą lokalną, centralnie sterowanym rynkiem i faktem, iż ceny podawane w dużych wartościach dotyczą ludzi lokalnych; drugi system, bardziej zbliżony do kapitalistycznego - oparty na peso convertible (CUC), które jest odpowiednikiem dolara, tylko o większej wartości. Ten drugi system dopuszcza w pewnym sensie konkurencję, ceny są umowne i w dużym uproszczeniu można go przyrównać do systemów, w jakich zwykło nam się obracać. Ten dualizm jest tak zakorzeniony w ludziach, że właściwie uznają za słuszne fakt, że turysta nie powinien płacić w peso lokalnych, bo turysta ma obowiązek zostawić jak najwięcej pieniędzy na Kubie - stąd jedyną walutą dla nas było CUC, co nie było nam na rękę ani trochę. I żaden obywatel nie chciał wymienić nam CUC na peso lokalne (choć potem okazało się, że jak się sprytnie poszuka, to można skołować małe peso, ale o tem potem), bo działałby na szkodę swoją i Państwa kubańskiego. Jakie to wszystko mentalnie dalekie od naszych schematów; mimo iż tak nie dawno zaszły zmiany w naszym kraju, społecznie i systemowo jesteśmy o dobrych kilka poziomów wyżej.

Wracając jednak do samej Hawany. Patrząc na miasto ma się wrażenie, że bardzo niedawno odbyły się tu manewry wojskowe i ktoś przez nieuwagę przycisnął nie ten guzik, kilka rakiet uderzyło nie tam gdzie trzeba i że czas ma rzeczywiście względną naturę, a na dowód tego, złośliwie przeniósł nas do lat 50 tych. Samochody, które jeżdżą po ulicach są dokładnie z tamtej epoki i proszę mi wierzyć, że mimo mojego zainteresowania motoryzacją nie mam pojęcia jakiej marki jest nawet co drugi pojazd, jeżeli nie zatrzyma się dostatecznie blisko, aby można to sprawdzić na tylnej klapie. Wielkie, amerykańskie auta przepływają przez ulice barwiąc je to na żółto, to na czerwono, to na zielono i znikają za ścianą spalin, które po sobie zostawiają. Wielkie, amerykańskie, ale nie tylko, połykacze szos i hektolitrów paliwa w większości służą za taksówki, bo ludzi nie stać na codzienne poruszanie się tymi paliwożercami i żeby jakoś zarobić na etylinę kierowcy wożą innych lub stają się legalnym taksami. Fakt, że ludzi nie stać na samochody powoduje, że ulice Hawany generalnie są niezatłoczone i łatwo jest dotrzeć z punktu A do punktu B w miarę realnym czasie nawet w poniedziałek rano.

Na Kubie nie można dobrze zjeść. Nie ma jako takiej kubańskiej kuchni, bo jest ona złożeniem wszystkiego co na Kubę miało wpływ. Hiszpania, USA oraz inne państwa, których pozostałości cały czas można obserwować w stolicy odcisnęły swoje piętno kulinarne, ale nie można powiedzieć, że jakoby pozytywne. Jeżeli chodzi o czas, to odnosi się wrażenie, że w tym mieście trochę się on zatrzymał, jakby od ponad 50 lat trwania rewolucji jest na urlopie bezpłatnym i wyjechał do Amazonii nie zostawiając listu pożegnalnego z możliwą datą powrotu. Fidel jest dobry, bo uwolnił kraj od Batisty, Fidel spowodował, że bada się huragany i ludzie nie giną, bo są ostrzegani odpowiednio wcześnie, Fidel znacjonalizował sklepy, domy fabryki i dał ludziom chleb. Cóż, posługując się pewną przenośnią, widać że to zwykły gniot, lekko nadpleśniały i na sztucznych barwnikach, ale ludzie karmiąc się tym wszystkim codziennie dają sobie ręce uciąć, że to kawior. To tak a propos jedzenia.

I mimo wszystko mieszkańcy Kuby nie tracą uśmiechu z ust, mają wiele energii i chęci do dalszego egzystowania, nie maja zbyt wielu intelektualnych rozrywek, ( Internet jest nadal jednym z bardziej pożądanych sposobów zabawy dla młodych ludzi) mają tani alkohol i dużo imprez przy, trzeba przyznać, świetnej muzyce kubańskiej. I kobiety...

Wiele napisano o urodzie Kubanek i trzeba przyznać, że jeszcze nie napisano wszystkiego. I na tym prawie skończę temat kobiet, bo to trzeba zobaczyć, opisać się tego dobrze nie da. Połączenie rasy białej, czarnej i czerwonej serwuje mieszankę, która zachwycała i zachwyca przybyszów do dzisiejszego dnia.

Uroda mieszkanek upiększa samo miasto, które 50 lat temu wyglądało wspaniale, a dziś wzbudza oczywiście emocje, ale trzeba mieć silnie wykształconą wyobraźnię, żeby te emocje były pozytywne i w towarzystwie miłych doznań estetycznych. Zaniedbane i rozsypujące się budynki i, o ile w dzielnicy starego miasta jeszcze jakoś delikatnie restaurowane, to w dalszych dzielnicach ewidentnie puszczone samopas powoli, ale skutecznie, doznają procesu naturalnej erozji i opadają w dół pozostawiając widok, który skojarzył mi się z jedną sceną z Pianisty Polańskiego. Długa ulica, obsypujące się budynki po bokach, chmurne niebo i latające nad tym wszystkim ptaki, niby sępy czekające na finalny akt (no może nie dokładnie tak wygląda ta scena, ale moje skojarzenie podtrzymuję). Tylko tutaj nie było sępów, widać było za to wielu ludzi normalnie żyjących w tych prawie zgliszczach, a z głośników sączyła się kubańska muzyka…

Przez dwa dni pobytu w tym mieście udało nam się dotknąć biedoty, skrajnego ubóstwa, namolności naganiaczy, udało nam się zjeść coś, co kubańczycy nazywają jedzeniem i coraz bardziej wgryzaliśmy się w rzeczywistość, dualna rzeczywistość dochodząc do wniosku, że normalnie podróże są ograniczane dwoma funkcjami – skorelowanymi wartościami czasu i pieniędzy. Tu ta prosta zależność jest delikatnie zachwiana. Standardowo za pieniądze można kupić czas, czyli jak chce się coś zrobić szybciej, trzeba na to poświęcić więcej pieniążków, a jak ma się czas to można wydać mniej. To proste i logiczne w podróży. I sprawdza się wszędzie, oprócz Kuby. Tu nawet jeżeli ma się czas, to płaci się drożej, bo nie ma prostego dostępu do peso lokalnych, a wszystkie tanie rzeczy wyrażane są właśnie w tej walucie. Więc, chcieć czy nie chcieć trzeba płacić w CUC i nie marudzić. Chcieliśmy oczywiście wymienić trochę CUC na lokalne, ale skończyło się to zrobieniem nas, ładnie mówiąc, w karola na 60 zł. Nie polecamy tej praktyki, bo właściwie kończy się to zawsze tym samym.

Historia była następująca. Poszliśmy do muzeum rewolucji, jednego z budynków, które wysławiają zwycięstwo Fidela i jego trupy nad Batistą, jest jedną wielką propagandą z eksponatami takimi jak okulary Fidela, których używał jak planował przewrót itp. Kiedy przekraczaliśmy progi tego przybytku zaczepił nas młody człowiek, który też wchodził do muzeum i też chciał obejrzeć wystawę. Przez prawie 2 godziny opowiadał nam o tym wszystkim co tam było wystawione, a jego dziewczyna, która była nauczycielką w szkole, dopowiadała ciekawe fakty na temat historii Kuby. Mówili po hiszpańsku i włosku, on był lekarzem ginekologii i wszystko wydawało by się ok. Uśpili naszą czujność na tyle, że popełniliśmy błąd, którego nie powinno się popełniać w takich sytuacjach. Zapytaliśmy się, czy jest możliwe gdzieś wymienić CUC na lokalne peso. Nasz nowy znajomy powiedział, że on może nam pomóc, że pójdziemy razem do hotelu niedaleko i że wszystko się da jakoś załatwić. Zaproponował także, że może nam zorganizować tanie cygara i rzeczywiście po kilku minutach przyniósł kilka sztuk w dobrej cenie. To jeszcze bardziej uśpiło naszą czujność, więc poszliśmy z nim szukać miejsca wymiany pieniędzy. Za każdym razem szliśmy z nim, za każdym razem zostawiał nam w zastawie swoją narzeczoną i za każdym razem gdzie trafialiśmy nie dawało się wymienić CUC na lokalne, aż w ostatnim momencie powiedział, że jest trochę niebezpiecznie, żeby jego dziewczę z nami stało na ulicy i żebyśmy chwilę poczekali, a on zaraz wróci z kasą. I tyle ich widzieliśmy... Dobrze, że to tylko 20 peso i że w sumie to więcej straciliśmy czasu niż pieniędzy, ale nauczka jest. Nie ufać ginekologom.

Ten dzień zakończył się wielkim kacem moralnym a także takim zwykłym, fizycznym, bo żeby utopić smutki kupiliśmy tani rum, tanie napoje do jego rozcieńczania, usiedliśmy w naszym gościnnym domu na patio i rozsmakowując się w mieszance okraszonej kroplą kwaśnej pomarańczy zalaliśmy robaka, który nas toczył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz