sobota, 1 listopada 2008

Tulum rankiem

01.11.2008

Włączyliśmy bieg "niespiesznie". Pobudka 9:00, śniadanie 10:30, wymiana waluty (kurs się waha niby w Polsce. Raz jest 13,40 teraz 12,50, co za Meksyk!) i taksówką na plażę w poszukiwaniu dobrego hotelu. Dobrego znaczy taniego i schludnego. Na szczęście Tulum to nie Cancun i można w miarę dobrej cenie znaleźć ładne lokum w cieniu palm, obok jakaś restauracyjka i jeżeli ktoś chce sobie wyobrazić jak to wszystko wygląda to należy spojrzeć na dowolną widokówkę z Karaibów – obrzydliwe, sztucznie niebieskie morze, paskudnie zielone palmy, plastikowe drinki z palemkami i tragicznie kiczowate chatki pokryte palmowymi liśćmi. I w takich właśnie okolicznościach przyrody i tego, niepowtarzalnej, będziemy mieszkać przez najbliższe 4 dni. Gdybyśmy nie pisali przez ten czas bloga, to można być pewnym, że jesteśmy bardzo zajęci leżeniem na plaży, jedzeniem krewetek i piciem zmrożonej Margarity czy innego hollywoodzkiego drinka, a także korzystaniem z uroków plaży, lokalnych mężczyzn i kobiet, zwierząt lub co tam jeszcze podejdzie. Viva la Mexico!

Dziś jest Wszystkich Świętych więc mamy zamiar wybrać się na wycieczkę na lokalny cmentarz, żeby popatrzeć jak się meksykanie obchodzą z przodkami, co piją, co jedzą, jak tańczą i czy to co słyszeliśmy o tym dniu jest prawdziwe.

2 komentarze:

  1. Hello..;))

    Chciałam Hubowi życzyć wszystkiego najlepszego z okazji imienin !!

    Buziaczki i bawcie się dobrze:))

    OdpowiedzUsuń