niedziela, 26 października 2008

Panajachel i jezioro Atitlan

26.10.2008
Panajachel i jezioro Atitlan

Todos Santos o poranku wyglądało znacznie ładniej, bo położone jest w dolinie, która oświetlona ostrym, wczesnym słońcem prezentuje się olśniewająco. Ale nawet to nie spowodowało naszej chęci pozostania tam dłużej. Niby nic się nie stało, a jednak wyobraźnia zadziała tak mocno, że wszyscy wpadliśmy w jej sidła.

Przywitani gromkim 'buenos dias' z więziennej celi, obok której znów musieliśmy przejść poszliśmy do autobusu jadącego z powrotem do Huehue. Tam szybka zmiana na coś a la amerykański Greyhound z lat 70tych i w drogę do Panajachel. Nie byłoby co opisywać gdyby nie historia, jaka zdarzyła nam się na godzinę przed Panajachel. Nagle zaczęliśmy się zatrzymywać, a potem wyprzedzać gigantyczny korek. Po zwinnym dojechaniu do jego początku zobaczyliśmy, że droga kończy się ziemnym nasypem i nie ma jak przejechać dalej. Nie możliwe wydało nam się, żeby tak tu było od zawsze, bo poruszaliśmy się jedną z głównych dróg w Gwatemali. Nie było innej możliwości jak tylko taka, że skarpa ciągnąca się z boku drogi obsunęła się i zatarasowała arterię na kilka ładnych godzin. W Polsce zamknięto by trasę na dwa tygodnie, przyjechałby TVN24 i na żywo relacjonował przez kolejne kilka dni, a tu - wjechały trzy spychacze, w ciągu 2 godzin zrzucono ziemię w przepaść poniżej i spokojnie zaczęto przepuszczać samochody. Luzik. Jakby się nic nie stało. A korek powstał z dwóch stron ogromny.

Potem spokojnie dojechaliśmy do skrzyżowania głównej trasy z droga do Panajachel, tam dziwnym trafem czekał akurat Chicken Bus, odbyliśmy najszybszy transfer na ziemi i ruszyliśmy do Pana. Wieczorem znaleźliśmy ładny hotelik, zjedliśmy pyszną kolację, odbyliśmy Mszę po Gwatemalsku i spokojnym spacerem wróciliśmy do hotelu, przedtem skorzystawszy z formuły Happy Hours w jednym z przytulnych barów. Pina Colada była przednia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz