wtorek, 21 października 2008

Taxco - miasto, które zapiera dech w piersiach

21.10.2008
Miasto Taxco.
Zaplanowana wycieczka do Taxco miała przynieść wiele wrażeń estetycznych i okazało się, że nie zawiodła naszych oczekiwań. We wszystkich przewodnikach autorzy rozpływają się nad tym miejscem i rzeczywiście stwierdziliśmy zgodnie, że nie ma w tym grama przesady. Mimo, iż to 3 godziny drogi od samego Mexico City, zabraliśmy się z werwą do podroży i pomimo, że bardzo bujało w autokarze i wszyscy mieli lekutkie mdłości, cieszyliśmy się z przybycia doń, bo widok miasta wynagrodził nam trudy podroży.

Położone na stromym wzgórzu, trochę włoskie z charakteru, ale nadal bardzo meksykańskie, zachwyciło nas od samego początku. To taka mieszanka Sycylii z tradycyjnym Pueblo. Ryneczek wypełniony ludźmi głośno opowiadającymi niezliczoną ilość historii, dzieciaki, które właśnie wyszły ze szkoły i opóźniają moment powrotu do domu wraz z innymi, czującymi to samo, rówieśnikami, a wszystko skąpane w ciepłym, ale nie za gorącym słońcu. Jak na obrazku, który można by śmiało sprzedać jako wizualizacje najbardziej uroczego miasta w Ameryce Łacińskiej. Zaskoczyła nas niezbyt duża ilość turystów. Chyba mieliśmy szczęście, bo
trafiliśmy na świetną pogodę poza sezonem turystycznym i małą ilość ludzi, a to była najlepsza mieszanka. Pogoda jak drut i nie obijaliśmy się o wścibskich amerykanów człapiących pod gorę i zajmujących najlepsze kafejki.

Włączyliśmy się w ten trochę niespieszny tryb życia miasta i po obejrzeniu zapierającego dech w piersiach kościoła zaraz przy rynku (którego rzeźby za i obok ołtarza były takiego rozmiaru i takiej urody, że usiedliśmy w ławkach praktycznie nie mając słów, żeby opisać to co tam widzieliśmy. Niby małe miasteczko, niby niewielka ilość ludzi, a kościół jakby szyty na milionową metropolię, nie jeżeli chodzi o wielkość ale o rozmach. Wit Stwosz powiedziałby "o żesz w mordę...") usiedliśmy w kawiarni z balkonem wychodzącym na ryneczek i chłonęliśmy atmosferę miasta, szum samochodów, gwar młodzieży, widok zachęcających do wstąpienia do ich restauracji, kelnerów. To wszystko okrasiliśmy ciepłą, popołudniową kawą i oddaliśmy się marzeniom co by było, gdyby przeprowadzić się tu i zamieszkać wśród tych spokojnie żyjących ludzi. Z taką myślą poszliśmy na najwyższy punkt widokowy, w którym postawiony jest, niczym w Rio, Jesus górujący nad miastem. Wejście trwało trochę czasu, bo okazało się, że do przejścia mamy kilkadziesiąt ładnych metrów w górę. Ale było warto, bo figura Jezusa jest wielka, ma szeroko rozłożone ręce i wita przybysza trochę komiksowo wyrzeźbionym uśmiechem. Nie jest to wierna kopia figury z Rio, a raczej improwizacja na temat, bo sama rzeźba jest, jak już wcześniej napomknęliśmy, trochę komiksowa. Ale w dobrym tego słowa znaczeniu. W Meksyku Chrystus o wyglądzie dziecinnego rysunku nie jest świętokradztwem, a jest raczej dowodem na to, że wiara tu wpływa na ludzi tak mocno, że potrafią jej używać i być z nią na co dzień w taki bardzo tutejszy sposób. I nie zdziwiła nas bransoletka z wizerunkami Matki Boskiej z Guadelupe rodem jak z bajek Disneya na ręku jednej z napotkanych dziewczynek, bo tak właśnie mówi się o Niej do dzieci. Zeszliśmy powoli ze wzgórza, zjedliśmy burrito w restauracyjce z widokiem na rynek i ze smutkiem pożegnaliśmy to zachwycające miejsce, którego uroku tak bardzo się nie spodziewaliśmy.

Wróciliśmy do domu z poczuciem, że mieszkając w wielkim mieście i stukając 8 godzin w klawiaturę komputera 5 dni w tygodniu tracimy coś bezpowrotnie...

Jutro lecimy do Tuxcla i przemieścimy się San Cristobal de las Casas.

1 komentarz:

  1. DLA BETI..
    Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!!
    Dużo szczęścia, (a jestem przekonana, że będzie go jeszcze więcej w Twoim w życiu:)
    wielu sukcesów, samych życzliwych ludzi, spokoju a przede wszystkim wiele Miłości i uśmiechu:))
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń